Karczmy, oberże, harendy…

W momencie, gdy nastąpiły zmiany ustrojowe, czego konsekwencją było powstanie wolnego rynku jak grzyby po deszczu zaczęły rodzić się rozmaite restauracje i zajazdy. Pomysł był zawsze taki sam – zbudować, ugotować, tanio sprzedać. Gdy rodacy przyzwyczaili się do niedzielnego obiadu przy głównej ulicy miasta miejsc na funkcjonowanie nowych jadłodajni zaczęło brakować. Wtedy obudzili się z zimowego snu restauratorzy budując swoje biznesy przy trasach szybkiego ruchu. Interes się kręcił wyśmienicie, lecz nikt nie przewidział, że specjalistów w tym zakresie będzie przybywać, a co za tym idzie klienci staną się znacznie bardziej wymagający.

Na początku triumfy święciła kuchnia polska. Ale nie ta w sile epoki oświecenia, gdy na stołach lądowały najlepszej jakości przepiórki oraz dziczyzna z odbytych polowań, lecz ta spowinowacona powiewem Polski doby Gierka. Bary mleczne przeżywały swoiste oblężenie. Schabowy raz, seta i roleta, pożywny rosół… Można wyliczać bez końca. Cel był jasno sprecyzowany – najeść się dobrze i tanio. Zresztą trudno wymagać czegoś innego od średnio zamożnego robotnika z Woli, właściwie tylko na to było go wtedy stać. Z pewnością sprzyjała temu żelazna kurtyna, więc nasze kubki smakowe nie były zbyt ambitne. Z początkiem lat 90’ nasz kraj wkroczył w fazę niewielkich włoskich i francuskich restauracyjek. Szczytem mody i prestiżu było zabrać narzeczoną na prawdziwie włoski makaron lub pizze, albo zaszaleć i posmakować burgundzkich ślimaków. Niestety egzotyczna jak na owe czasy kuchnia nie przetrwała próby czasu i została wyparta na rzecz hamburgerów, frytek i hot dogów, na które trzeba było czekać kilka minut. Następująca era hegemonów fast-foodowych o dziwacznym jak na tamte czasy nazwach trwa do dziś, ale znaczną część targetu wzięła w swe władania turecka prowincja. Kebaby to dziś obowiązkowe dania studentów i uczniaków. Są syte i szybko przygotowywane, w dodatku tanie. Czego chcieć więcej?

Ci bardziej zamożni nadal mają niewielki wybór. Stopniowo naradza się kuchnia molekularna, która bardziej wygląda i zaskakuje niż smakuje, ale jak ukazują karty historii i jej czas się skończy. Może więc to odpowiedni moment byśmy powrócili do swych pięknych korzeni polskiej sztuki kulinarnej i zjedli odpowiednio przyprawionego zająca upolowanego w lesie kampinoskim?